Kategorie
Antologia wiejskiego cyberpunka

2. Nobilitacja

A co tam! — rzucił Rumun, chłop o postawnej budowie i charakternym usposobieniu. — Zapalić musimy faja! W końcu sąsiad dostał robotę w firmie.

Tak, to ja byłem tym sąsiadem. Zwą mnie Leon. A tak naprawdę — Zbigniew. U nas każdy ma jakieś pseudonimy: Leon, Rumun, Rufus… Tak jest po prostu krócej.

— W końcu hajs będziesz zarabiał — powiedzieli wujek i ojciec, pomagając mi pakować rzeczy. Wracałem do roboty w Humi International.

Humi to fuzja Huawei i Xiaomi. Produkują smart-pierścionki, a czasem nawet i smartfony. W korporacji, jak to w korporacji, tempo życia jest szybkie. To nie to samo co praca w gospodarce. Tam wstajesz, pracujesz w polu, karmisz zwierzęta (o ile policja ich nie zabierze) i robisz swoje.

Robot sprzątający Dreame chuczał i tłukł się o ściany biurka. Włączał się zawsze o szóstej, siódmej rano. Trochę technologii ludziom na wsi pomogło, ale rytm życia i tak robi swoje. W niedzielę czasem można było iść do kościoła — o ile menedżer albo jakiś inny korposzczur nie kazał zrobić researchu ASAP, bo customer feedback „miał wpływ” na rozwój produktów.

Customer feedback? Co za bzdura. W większości przypadków odpowiadaliśmy, że „przepraszamy za wadę produktu” i oczywiście… reklamowaliśmy nową wersję. Kogo było stać na nowe smartfony i pierścienie, skoro ZUS i KRUS nie istniały? Państwowe instytucje upadły.

Nie powiem, praca w korpo miała swoje plusy — chociażby ubezpieczenie na wypadek raka albo wypadku z udziałem autonomika. Ale żeby się załapać na ten luksus, trzeba było się napracować. A zwłaszcza gdy całe twoje życie, środowisko i otoczenie to była wieś.

Do miasta nikt raczej nie jeździł. Po co? Jedzenie albo miałeś swoje, albo wydawałeś fortunę na syntetyczne mięso i robale. Pracowałem w korporacji kilka miesięcy, ale nadal nie mogłem się przyzwyczaić do tego świata. Świata nadętych snobów, którzy nie zaznali prawdziwego życia.

— W końcu studiowałem, kredyt wziąłem, żeby pójść do tej ich szkoły korporacyjnej w Zakroczymiu — myślałem. — A Warszawa? To był luksus.

Warszawa — mityczne miasto. To słowo brzmiało jak sacrum. Jakbyśmy jeszcze kilka lat temu mówili o Jezusie.

„Warszawa” — powtarzali. — „Wielkie miasto. Można tam wszystko.”

Maglevy i levbusy sunęły w jedną i drugą stronę, nawet do Nowego Dworu można było dojechać, o ile trafiło się na dobrą linię. Taksówki? Jasne, ale z autopilotem. LevTaxi.

Byłem tam. I nie, nie jest tak święta, jak się wydaje. Oj nie.

— A teraz… — Rufus uniósł butelkę. — Napijmy się!

Bimber. Prawdziwy, ze śliw i jabłek. Alkoholu w sklepie nie kupowałeś, a przynajmniej nie tak mocnego. Było jakieś piwo 1%. O spirytusie nawet nie wspominam.

To było dobro luksusowe. Wódki już nie było — stała się nielegalna. Ale w korporacjach? Dyrektorzy dużych firm wydawali miliony, żeby napić się butelki prawdziwego trunku. Lub żeby upić klienta, by szybciej podpisał kontrakt.

Imprezy integracyjne? Zdarzały się. I to jakie. Koreanki, Chinki, Rosjanki, Ukrainki. Kto miał pieniądze, mógł wybierać. Japońskie i koreańskie towarzyszki nocy były w cenie. A kto podążał za modą, mógł wynająć robota. Albo „kurwia” — tak mówiłem na męskich prostytutów.

Ale co ja się będę rozwodził. Właśnie paliłem papierosa. I to zwykłego! Chesterfield, Marlboro, a nawet stare ruskie z lat 20. XXI wieku.

Nagle czuwacze zaalarmowały. Na podjeździe stanął autonomiczny samochód z logiem Humi na drzwiach.

Przyjechali po mnie. Ale po co?

Z głośnika wybrzmiał mechaniczny, ale nienaturalnie ciepły głos:

— Proszę przygotować dokumenty: Corporate ID i Corporate Access Card.

Wszedłem do domu, znalazłem ID i kartę. Dlaczego nie wszczepiali chipów pod skórę, jak kiedyś kart kredytowych? Proste — żeby można było je oddać. Wydłubywanie wszczepu było kosztowne.

Sąsiedzi patrzyli. Jedni z zazdrością, inni z politowaniem. Jeszcze inni z dumą.

Ale były też te czwarte spojrzenia. Smutne. Od tych, którzy kiedyś też pracowali w korpo — Samsung, Google, Microsoft, Apple. Tylko takich ludzi na wsi było już niewielu.

Po kilkunastu minutach znalazłem się w centrum Warszawy. A dokładniej — w Nowym Mordorze. Tak nazwano nową dzielnicę biurowców, na wzór „Cyberpunka 2077”.

Wszedłem do biura.

— Dzień dobry. Pan jest bardzo cennym pracownikiem — zaczęli dyplomatycznie. — Ale mamy dla pana wiadomość. Nie będzie pan już pracował na swoim stanowisku. W zamian dostanie pan odprawę.

Kilka tysięcy. Tyle byłem wart.

Corporate ID i kartę musiałem oddać.

Na parkingu czekał autonomik. Już nie w strefie dla personelu, tylko dla klientów. Podałem adres. Zapłaciłem kilkadziesiąt nuzów — nowych złotych.

Wieś. Powrót.

— Kurwa… — mruknął Rumun.

— Nie będzie tak źle — dodał. — Jesteś łebski. Coś znajdziesz.

— Albo i nie — mruknął Gruby, były korposzczur. — Korposi nie lubią takich jak my.

Kategorie
piosenki na suno, stereotypy i takie inne. Bo mogie! refleksje, przemyślenia, i pierdoły twórczość muzyczna, tekstowa, i inna

iś bin fuszerman – Polska wersja

Kategorie
coś warte pamięci/humor Komponowane przez AI, Pisane przez człowieka

święty mikołaju – 2024 edition

Ta, piepsznięta piosenka na suno z tamtego roku. Kto ją jeszcze pamięta?
no to będzie jeszcze bardziej popier… Chcialłem powiedzieć, popiepszone, bo jest 2024 edition, Miłego słuchania
(nie biorę odpowiedzialności za ból głowy, nerwicę, etc etc)

Kategorie
Komponowane przez AI, Pisane przez człowieka

z dedykacją dla chidongowców. Great Illuminatia anthem

kompozycja, Titomaton
tekst. Lalar123
Ulepszenia: Suno

Kategorie
zmixowane soundtracki

Soulfee city

Kategorie
z życia wzięte

odpowiedź do @lalar123

Kategorie
zmixowane soundtracki

world of three kingdoms main theme

dobra. Dość tych mixów na dziś, na jakiś czas. O to ostatni z tej serii

Kategorie
zmixowane soundtracki

heard of requiem

Kategorie
zmixowane soundtracki

avalette city

Kategorie
zmixowane soundtracki

thunder prerie

EltenLink