Kategorie
Antologia wiejskiego cyberpunka

1. Epidemia

**Epidemia**

Nadszedł wieczór, wiosenne powietrze smagało ludzi wracających z roboty, a złotopolicki rynek był oświetlony neonami i billboardami przedstawiającymi neuralinki, hekseny i usługi kurierskie dronów. Agronauci siali ziemniaki i cytrusy, myśleli, co będzie za 6 miesięcy na żniwach. W domu, niedaleko dzielnicy agronautów, czyli dawnej wsi Złotopolice, zamieszkiwał Edward. Z reguły zajmował się niczym, lecz czasami starał się leczyć ludzi prostymi, starymi metodami, czyli lekami. A nie jakimiś tam wszczepami czy nanobotami. Dzisiaj zaś do roboty nie miał nic, a i nie potrzebował dodatkowych zleceń, bo zarabiał swoje na sprowadzaniu neuralinków na złotopolickie włości z Warszawy. Rodziny nie miał, bo i na co mu była – skupiał się na robocie. A dzieci? Może miał z jednego czy dwóch siostrzeńców, ale oni pojechali do Warszawy – jeden Bóg tylko wie, po co. Po chwili ktoś z agronautów zapukał do domu doktora.

– Panie doktorze! Kurwa! Chyba mamy problem!
– Czego znów? – rzekł Edward, jak zwykle zgorzkniałym, zachrypniętym tonem.
– Niech pan włącza okulary VR i odpala informacje!
– Od polityki i reklam zwariować można, nie zawracaj mi pan gitary, miałem iść spać!
Lecz agronauta nalegał dalej.
– Panie! Ale…
– Spieprzaj pan! – rzekł Edward, zdenerwowany niczym właściciel heksena, który okazał się zwykłą atrapą, strojem humanoida z drewna. Agronauta wyszedł w swoją stronę, a gospodarz postanowił, że zamyka dom na amen, weźmie jakiegoś stymulanta na neuralinku i pójdzie spać.

Lecz mina agronauty nie dawała mu spokoju. Domorosły doktor postanowił włączyć headset VR i odpalić wiadomości na kanale newsowym. Headset wydał przyjazny dźwięk startu, a przed oczami pojawiły się trzy diody i burczący dźwięk połączonego neuralinku.

– Przełącz na wiadomości – pomyślał – tylko nie za głośno!

Rząd we Włoszech reguluje z innymi państwami członkowskimi Unii Zachodnioeuropejskiej dostęp do stymulantów neuralinkowych. W domenie awarii neuralinków, a także heksenów, Unia Zachodnioeuropejska proponuje, żeby obywatele mogli kupować androidy, hekseny i wszczepy tylko za pozwoleniem Urzędu do Spraw Cybernetyki. Awaria neuralinków spowodowała u Gabriela Cino objawy przypominające wściekliznę. Jeśli ktokolwiek z was ma takie objawy, natychmiast zgłaszajcie się do reaperów lub profesjonalnych doktorów, aby tymczasowo wyłączyć interfejsy mózg-komputer. Wiadomości z kraju. Prezydent Konstanty Kszczot wraz z premierką Małgorzatą Szrajber powołali Radę Narodową w związku z niekontrolowanym handlem podróbek neuralinków i stymulantów z Chińskiej Republiki Ludowodemokratycznej.

– Pieprzyć to! Wielkomiejskie pany zasługiwały na to – odburknął Edward i wyłączył kanał newsowy.

Po kilkunastu minutach złotopolicki kościół wzywał ludzi do modlitwy. Przez megafon było słychać kazanie księdza Bogusława Ratajczaka. Agronauci w kościele skupiali się na kazaniu.

– Słuchajcie! – rzekł kapłan. – Bóg dał nam życie, żebyśmy mogli uprawiać ziemię i rządzić nią tak, jak Bóg przykazał. Przez różne transhumaniczne sekty, które próbują wycierać mordy Chrystusem Królem, młodzież odchodzi od wiary. Nie ma chrztów, śluby są coraz rzadziej odprawiane, a na tacę już nie idą pieniądze z gotówki.

– Pierdzielenie – pomyślał doktor, gdyż kazanie było też słychać u niego w domu. Kościół był kilkadziesiąt metrów od dzielnicy agronautów. A ludzie z Grodźca, Przybojewa i okolic mogli słuchać transmisji mszy przez okulary VR.

Godzinę po mszy doktor włączył stymulant "Na sen" i zasnął po kilkunastu minutach.

**A tymczasem u agronautów…**

Hekseny, drony i inne nowoczesne badziewie dostało szmergla, a alarmy klimatyczne, ekologiczne i sanitarne dźwięczały na całego.

– Kurwa mać! – krzyknął złotopolicki sołtys. – Myszy polne! Rozmnażają się jak króliki, a jakość powietrza i smród zdechłych myszy gorszy niż w dupie!

– Ale nawet dupa ma swoje granice – zakrzyknął Jędrek, ten, co pracował przy zbożu.
– Tą dupą jest nasze środowisko. Ta dupa gnije już od środka. Wielkomiejskie pany, chuje w rządzie, etc. A Unia Zachodnioeuropejska niech się jebie z tymi swoimi regulacjami rolniczymi. To jest Polska, kurwa! – Też zakrzyknął Edward.

Ale Edward chciał, żeby już ten agronauta spierdalał. I nie ma co mu się dziwić. Edward stronił od ludzi. Nie chciał słyszeć tego pieprzenia o środowisku, o Unii Zachodnioeuropejskiej, z której Polska wyszła kosztem Wrocławia i Szczecina, bo nie było ją stać na zapłatę za Polexit.

**Pierwszy dzień epidemii**

Następnego ranka zamieszanie w Złotopolickich włościach było ogromne. Telewizja huczała o tym, co zwykle – reklamy różnych korporacyjnych usług Luxmedu, Medikeru lub jakichś innych usług cybertechnicznych błyskały neonami i miały swoje slogany czy kichuj. Edward, cyberpunk ze Złotopolic, lubił podrzemać rano na starym, skrzypiącym łóżku, bo i na co mu było nowe, wygodne łóżko Gucciego, czy tam innego Durexu. Baby nie miał. A dzieci? Tym bardziej. Chociaż w tych czasach to można było kupić zarodnik, dać komu trzeba i dziecko zrobiło się praktycznie samo, dzięki medycznym i riperdokowskim mambo-dżambo. Ale trzeba było czekać jakieś 12 miesięcy. A dla VIP-ów jeszcze dłużej, bo edycja kodu genetycznego, zachowań, odpowiedniego warunkowania.

A spytacie, dlaczego Edward baby nie miał? To jest prosta i skomplikowana odpowiedź jednocześnie. Ludzie mówili, że po prostu jej nie chciał – taki typ człowieka. Nie potrzeba mu było baby. Jedyne, co go uszczęśliwiało, to robota, w jakimś serwisie, w którym pracował na czarno. A i przypiracić czasami lubił, w czasach, kiedy jeszcze Windows cieszył się jaką-taką popularnością, póki różne subkultury nie zrobiły nagonki na wszystko, co korporacyjne, i nie wywaliły komputerów przez okno, albo nie rozbiły tego młotkiem. Cóż za zmarnowanie elektroniki. Edward też był tego zdania, dlatego siedział na jeszcze znanym Linuxie i kodował różne hacki, aby swoje życie ułatwić, a i czasami żeby napsocić co nieco.

Ale dusza lub jestestwo Edwarda ma inną odpowiedź na to pytanie. Kiedyś Edward miał babę. Nawet całkiem piękną. Traktował to bardzo poważnie. Poważniej nawet niż robotę, którą bardzo lubił. Wszystko już było przygotowane, nawet ożenić się chciał. Baba zaś zostawiła go dla – jej zdaniem –

lepszego partnera, czulszego. Takiego, co w różnych igraszkach i wigorze był lepszy, a i ćwiczył, tak, dla sportu. Edward zaś myślał, że stabilność, opieka, czułość i trochę wigoru wystarczyłyby. Nie. W roku 2032 ważny był wygląd. W końcu promowano i wygląd, i chętkę na małe co nieco na pierwszym spotkaniu, a Edward był konserwatystą. Baba go zostawiła. Później stracił matkę. Na wylew mu zmarła. Wtedy Edward załamał się, zwłaszcza po stracie i baby, i matki. To mu się skumulowało i czuł smak metalu w ustach, a żeby strzelić z pistoletu. Ale nie mógł. Nie miał na to ani siły, ani odwagi. Siostrzeńcy go trzymali przy życiu, no i elektronika. A elektronikę po tym wszystkim traktował lepiej niż żonę, której nie miał, i od straty matki nie chciał mieć.

Nie chciał, bo strata matki to jak strata części swojej duszy. Strata, po której nie miał odwagi przywiązywać się do jakiejkolwiek baby. Matka to przecież trochę jak taka żeńska energia, jak yin. Więc zamiast równowagi energii yin-yang, Edward miał tylko energię yang, jakby to Chińczycy nazywali. A co z religią, zapytacie? Edward nie wierzył już w nic. W żadnego Jezusa, Buddę, Krisznę czy Allaha. Bo, jak mówił:

– Bóg każdej religii ma mnie po prostu w dupie.

Za to wierzył w Boga, którego znał. W naukę albo w swoje sumienie. To jedynie mu pozostało jako przewodnictwo życiowe. A raz, jak świadkowie Jehowy zapukali do drzwi, gdy jeszcze w Warszawie studiował, poszczuł ich psem. I nie zważył nawet na to, że jedna z nich wyglądała jak piękny hibiskus czy lilia. Edward po prostu wyłączył myślenie o płci przeciwnej, a nawet o kumplach.

Nagle znów rozległ się alarm, a headset włączył się automatycznie, bo pojawił się pilny alert.

– Dzisiejszego dnia mamy ważny komunikat – rzekł headset głosem jakiegoś redaktora newsów. – Nastąpiła epidemia dżumy. Mamy 12 500 przypadków zachorowania, 2 000 śmierci w ciągu wczorajszego dnia. Państwo…

– Kurwa! – rzekł Edward, zagłuszając jedno czy dwa słowa.

– Polskie, według nieoficjalnych informacji, może być w stanie wyjątkowym. Prezydent Kszczot ustala z Narodową Radą Kryzysową szczegóły dotyczące następnych dni, a może nawet godzin po druzgocącej wiadomości.

– My… – rzekł jakiś mlaszczący polityk w telewizji. – Obiecujemy wam… że polska służba zdrowia będzie mieć wszystko pod kontrolą. A także…

Polityk mlasnął.

– Będziemy zalecać noszenie maseczek. Mamy mutację dżumy. Ta mutacja jest śmiertelnie niebezpieczna, i nawet nowoczesna medycyna nic nie wskóra. O ile oczywiście – rzekł dziennikarz – nie macie zakupionych usług Luxmedu.

– Proszę pana, tutaj jest straszna sytuacja, a pan teraz reklamuje jakieś prywatne firmy, które powinny być dawno znacjonalizowane. Tak więc ten, yyyy, trzymajcie apteczki lub kupujcie. Maski obowiązkowo na zewnątrz. Zgromadzenia zbiorowe, nawet rodzinne, są od tej pory nielegalne. Każda wieś i miasto będą pilnowane przez kordon policji zdrowotnej.

Headset VR wyłączył się po kilku falach myślowych typu „wyłącz to” albo „zaraz to rozpierdolę”. AI w urządzeniu wiedziało, że Edward jak się wkurzy, to potrafi nabluzgać nawet sztucznej inteligencji. Teraz nawet ta pandemia nie wydawała się taka zła. Tylko skąd brać pieniądze? Myślał.

Gdzie ja te neuralinki, kurwa, sprzedam?

Nie myślał zbyt długo, bo rozległa się panika. W całym złotopolickim rynku, w kościele, u sołtysa, co czasami chlał jak świnia, i kilka kilometrów dalej w przybojewskich domach i domeczkach. Zamieszanie. Jakby cud się stał albo jakby ludzie ducha zobaczyli. Bo oto we wszystkich smartubraniach i smartgównach był widoczny wójt. Tak, wójt już zbankrutowanej gminy Czerwińskiej. Na dżumę zachorował. Przywlekł ją z mitycznej Warszawy. Dlaczego akurat mitycznej Warszawy?

Wiecie, dla ludzi ze Złotopolic, z Przybojewa, w latach 50. XXI wieku Warszawa była tym, czym dla ludzi z XX wieku Ameryka. Mityczna, odległa, bliska, acz daleka. Symbolizowała rząd i bananowców, modę i kulturę, chamstwo i snobizm, białe i czarne, a nawet żółte, jak dobrze się znajdzie. Edward pomyślał tylko o jednym: szkoda, że matki już nie ma. Kurwa, szkoda. Pewnie cieszyłaby się z tego, że jakoś sobie poradziłem, pomimo nadmiernego introwertyzmu. Ale nie cieszyłaby się z tego, że ten świat, że to społeczeństwo ogarnęła epidemia. Epidemia zła, chamstwa, snobizmu i dżumy. Tą dżumą jest ludzkość.

4 odpowiedzi na “1. Epidemia”

Piękne, jak zacząłem czytać, to aż do końca siedziałem w ciszy i skupieniu. Dzięki ci za tę twórczość, łatwiej się jakoś pogodzić z wizją nie zaciekawej przyszłości, mając ją zobrazowaną na papierze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink